22 paź BESKID ULTRA TRAIL 73 – 2019
Bbieg, który na mojej mapie pojawił się przypadkiem i znienacka. Zapisałem się kilka dni przed startem bo postanowiłem zrobić trening długiego wybiegania. Sama trasa tych biegów nie przypadła mi do gustu, ale cóż, blisko mam do Szczyrku. Start zaplanowany na 4:00 więc postanowiłem przenocować na miejscu. I fajnie, bo załapałem się i na Mszę w naszej intencji, którą odprawił biegający ks. Krystian i na odprawę, która lekko mnie wprawiła w osłupienie (ale nie o tym bo byłoby niemiło). Nastawiony na limit czasowy stanąłem wraz z pszczyńską ekipą na starcie. Swoim tempem, powoli pokonywałem kolejne kilometry. Pierwszy punkt w Bystrej pozwolił na uzupełnienie płynów i dalej pod górę w stronę Koziej Góry i Szyndzielni. Jak to moje szczęście nakazuje na tym odcinku rozwalił mi się plecak, a w zasadzie suwak i trzeba było metodami harcerskimi połatać zamknięcie. Co jak co, ale trytki w plecaku przydały się jak znalazł ?
Obdzwoniłem jeszcze kolegów i Leszek zabrał ze sobą jadąc na bieg Kasi awaryjny plecak gdyby coś rypło bardziej ? Pod kolejką na Szyndzielnię, Cyberniok i ląduję na drugim punkcie w Wapienicy, na tym „wypasionym” punkcie ? Przede mną chyba najtrudniejszy odcinek przez Przykrą, Stołów i Błatnią do Brennej. Ciężkie i strome podejścia oraz zbiegi dają nogą popalić, a i czas się wydłuża. Z Brennej już luz, bo tylko wspinaczka na Stary Groń i potem na przepak na Salmopolu. Pyszna zupa i makaron postawiły mnie na nogi. W głowie narodził się spokój, że jeszcze tylko punkt w Ostrym, z którego wdrapię się na Skrzyczne i potem z górki do Szczyrku. Luz. Dosyć szybko i sprawnie dostałem się na parking w Ostrym, gdzie minął mnie pierwszy jak się okazało zawodnik setki. Po około dwóch godzinach zawitałem na szczycie Skrzycznego. Odetchnąłem z ulgą wiedząc, że zbliżam się do mety. Jakież było moje rozczarowanie, jak się okazało, że końcówka w ogóle nie prowadzi po tracku i do tego jakieś Coś mi wyrosło na drodze. Cholernie męcząca wspinaczka na górę dała mi w kość. Popatrzyłem na czas i ruszyłem łamać 15 godzin. Trzeba było się mocno sprężyć, ale się udało. Na mecie czekała na mnie i innych spora ekipa pszczynioków z Burmistrzem na czele. Fajnie. Kilka fotek, jedzonko i powrót do domu.?
Podsumowując, bieg raczej mało biegowy, więcej wspinaczki dla moich możliwości. Strome podejścia i kamienne szlaki Beskidów nie pomagały w prędkości przemieszczania się. Fantastyczni ludzie na trasie i Wolontariusze nadrabiali za to uśmiechem, dobrym słowem i pomocą co będę bardzo dobrze wspominał. Czy polecam, i tak i nie. Tak tym, co lubią ostre piony z małą ilością biegania, nie tym co chcą pobiegać. Atmosferę jaką tworzą biegacze i wolontariusze zawsze uwielbiam i dla nich warto wracać
Brak komentarzy