Loader
Piaski wybrzeża dla Filipka Cholewy
490
post-template-default,single,single-post,postid-490,single-format-standard,bridge-core-1.0.6,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,hide_top_bar_on_mobile_header,qode-content-sidebar-responsive,qode-theme-ver-18.2,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.0.5,vc_responsive

Piaski wybrzeża dla Filipka Cholewy

Piątkowy poranek nie zapowiadał żadnych niespodzianek. Rozpocząłem go standardowo, w pracy i zgodnie z planem o 9:00 wyjechaliśmy w stronę Świnoujścia. Droga, poza zamulaczami typu TIR-y wyprzedzające siebie nawzajem, przebiegła spokojnie. Dojechaliśmy do siedziby naszego Partnera, PGE Energia Ciepła Dolna Odra, gdzie spotkałem się z przedstawicielami spółki i gdzie z Usią i Adasiem dowiedzieliśmy się wiele o ekologicznym wytwarzaniu energii i sporo o planach na przyszłość spółki – wygląda to bardzo dobrze, w końcu nie niszczymy a wykorzystujemy to co się nie zużywa ? Ale do rzeczy. Świnoujście to miasto trochę z innej planety, nocleg znaleźliśmy dla mojego suportu, ale trochę z obawami ich tam zostawiałem. Pełna dziwnych typków i jakaś zapyziała okolica.

Zbliżała się dwudziesta pierwsza, więc powoli ruszyliśmy w stronę planowanego startu i już tutaj niespodzianka. Miałem ruszyć od falochronu wschodniego, ale okazało się, że plaża pozamykana bo w gazoporcie roztankowują statek i trzeba było się przemieścić. Na plaży za gazoportem zastał nas fascynujący widok okrętów i samego portu o zmierzchu. Widziałem już ze startu, że kilkanaście kilometrów przede mną jest wysoki klif i zastanawiałem się czy jest tam możliwość poruszania się plażą, jak się okazało był, ale taki troszkę jakby utrudniony – sporo głazów i podchodząca woda utrudniały bieg. Nocny bieg pozwolił mi podziwiać cudowny zachód słońca. Te wszystkie strefy zabawy działały przy plaży do wczesnych godzin rannych, więc muzyka i turyści w różnym stanie towarzyszyli mi do świtu – jednym nawet chyba przerwałem amory, ale skąd mogłem wiedzieć, że to nie dzik ? Krajobraz nadmorski jest fajny, ale nocą to nic szczególnego. Rano spotkałem wygrzewającą się foczkę, która nie chciała ze mną porandkować tylko szybko uciekła do Bałtyku – no cóż, chyba źle wyglądałem po nieprzespanej nocy ? Co raz większa senność zmusiła mnie do drzemki, ale przy wysokim klifie jakoś podświadomość nie pozwalała mi się położyć na plaży – nie wiem dlaczego, ale jakaś obawa, że jak zasnę może się osunąć, choć nawet biegnąc bym przed tym zwałem piachu nie uciekł, ale tak miałem. Drzemka postawiła mnie na nogi, a miałem już połowę zaplanowanego odcinka za sobą. Rześki ale zaniepokojony bólem w okolicy lewej pięty ruszyłem dalej. Śniadanie dodało mi sił więc bieg szedł naprawdę dobrze i mogłem sporo przyspieszyć. Zaczynały mi się pierwsze objawy do wstrętu na słyszany szum morza – tylko chlup, chlup, chlup i nic więcej, no poza turystami i nawoływaczami „popcorn, lody kawa…… „. Pierwszy dzień zakończyłem planowo, choć wolniej niż chciałem w Ustroniu Morskim, gdzie czekała już na mnie ekipa suportu z kolacją. Po kąpieli oceniłem straty w lewej nodze i ku mojemu zdziwieniu nie było to obtarcie tylko na achillesie pojawiła się kulka, co mogło oznaczać poważną kontuzję. Już wiedziałem, że muszę skorygować trasę na bardziej stabilną pod nogami i obserwować samą kulkę, czy nie rośnie.

``Miej odwagę by podjąć decyzję, Siłę by w niej wytrwać i Cierpliwość by doczekać efektów”

FlowTeam

Drugiego dnia jak zaplanowałem, tak zrobiłem. Pobudka przyniosła trochę złe wieści, bo okazało się, że piasek pobudził do pracy przywodziciele, które mocno dawały o sobie znać. Na szczęście apap i rozgrzewka na pierwszych kilometrach przyniosły pozytywny efekt. Nocny, a w zasadzie wczesnoranny bieg szedł świetnie do śniadania. Pauza jaką zrobiłem tylko wzmocniła ból w achillesie i znowu było trudno ruszyć. Szybko zadzwoniłem do Borysa, ten facet to cudotwórca i moje nogi dzięki niemu często dostawały nowe życie. Konsultacja nie pozostawiała złudzeń, ale dawała nadzieję. Instrukcja obklejenia udzielona, ale tejpy mam przecież w Ustce razem z Usią i Adasiem. Postanowiłem poszukać jakiegoś fizjo, który mnie w niedzielę przyjmie gdzieś i obtejpuje mi tę kostkę dodatkowo ją obluka. Udało się, klika kilometrów ode mnie znalazłem gościa, który odebrał telefon i zgodził się na wizytę. Poprawił mi humor, stawiając raczej na naciągniecie i pokleił nogę. Dodatkowy masaż nóg pozwolił znowu na przyspieszenie, a czas działał na moją niekorzyść. Musiałem dotrzeć do Ustki. Dzięki zabiegom droga do Jarosławca przeleciała jak z bicza strzelił. Okupiłem to bólem nóg ale teraz już zostało mi tylko 18 km po poligonie więc na spokojnie zdjąłem buty i w długą szybkim marszem po plaży. Mimo szybkiego przemieszczania się miałem coraz więcej przerw w tym kilka długich co wydłużyło dzień i na nocleg zameldowałem się dopiero ok 18:30, gdzie moja kochana z synkiem już czekali na mnie z kolacją. Po kąpieli zmieniłem odklejające się tejpy na nowe i posmarowałem obolałe mięśnie.
Etap do Władysławowa rozpocząłem znacznie wcześniej bo miałem do pokonania dodatkowe kilometry w głąb lądu, które wynikły z korekcji trasy. Trasa do Słowińskiego Parku Narodowego choć szybka to jednak mecząca. Sam Park to cudne ścieżki z mostkami wśród bagien, które było mi dane oglądać o najlepszej porze dnia – świt i zamglone bagna tworzyły niesamowity klimat. W tym czarującym świecie, pełnym ptactwa różnego zapomniałem o pozostałych mieszkańcach parku i wbiegając na kładkę myślałem, że się pode mną załamała. Trzask i huk jakiego narobił wystraszony dzik wybudziły mnie z letargu podziwiania parku i postawiły na równe nogi, ale i doprowadziły do tego, że więcej się rozglądałem ? Reszta trasy aż do Karwiny prowadziła ścieżkami leśnymi, trochę w moim klimacie bo pagórkowatymi co dawało szybsze zbiegi, ale i piaszczystymi co zmuszało do biegania obok ścieżek. Po drodze do Władka, na plaży spotykam się z Rafałem, który towarzyszy mi aż pod samą kwaterę. Usia już czekała z kolacją, a opowieść Rafała o biegu na Hel dała mi trochę do myślenia i po kąpieli spałem raptem dwie godziny, by ten monotonny kawałek tam i z powrotem pokonać nocą a nie za dnia. O czwartej rano miałem już cypel za sobą, ale i mocno zmęczony organizm. Położyłem się spać i tak mi minęły prawie dwie godziny. Do kwatery w Pogórzu zostało mi prawie pięćdziesiąt kilometrów przez Puck i dalej malowniczymi ścieżkami przez pola i plażę aż do Rezerwatu Beka, który jest zamknięty aż do końca lipca i zmusił mnie do kółeczka wokół. Na plażę wróciłem tuż przed Rewą, gdzie wśród golasów byłem jedynym tekstylnym prawie aż do centrum miasteczka ? . Na Rewie czekała na mnie Żonka z Synkiem i razem po obiedzie ruszyliśmy na cypel, by tam rozstać się i swoim tempem ruszyć dalej. Pogórze samo w sobie plaży nie ma więc z Usią umówiłem się przy starej torpedowni na plaży by razem dotrzeć na kwaterę. Generalnie tu dopadł mnie największy kryzys i pomyślałem o zakończeniu biegu w Gdańsku. Dlaczego w Gdańsku, bo to tutaj niesamowita Pani Małgosia z PGE zorganizowała media lokalne i nie tylko w celu nagłośnienia zbiórki i musiałem zrobić wszystko, by pomóc Filipkowi. Kilka godzin później pojawił się w sieci dramatyczny apel rodziców Filipka o pomoc, o wsparcie podkreślający jak szybko ucieka czas i już wiedziałem, że moja informacja o końcu w Gdańsku była pochopnie puszczona w eter.

„Jeżeli raz się poddasz, to może stać się to Twoim nawykiem. Nigdy się nie poddawaj”

Michael Jordan

Poranna zaprawa, smarowanie i burza mózgu po przeczytaniu posta Weroniki i Adama dały mi tyle sił, że mogłem swobodnie biec w stronę Gdańska, a dokładniej do Elektrociepłowni PGE. Dosyć szybko dotarłem do Sopotu i szukając bankomatu jakimś trafem minąłem się z jego atrakcją, czyli molem w Sopocie. Już nie chciało mi się wracać prawie 3 km dla fotki. Odpocząwszy chwilę ruszyłem marszem szukając okazji na kawę i wtedy usłyszałem, że jeden z lokali nadaje już muzykę. Zapytałem czy już mają otwarte i oprócz kawy załapałem się na rozmowę z niesamowitym człowiekiem, którego historia łączyła nasze drogi nie przez przypadek. To jest właśnie część cudów jakie nas na naszych drogach spotyka ?
W PGE Elektrociepłownia Gdańsk spotkało mnie tak gorące spotkanie, jakiego się w ogóle nie spodziewałem. Wzruszenie przytkało mi możliwość rozmowy ale na szczęście po chwili coś z siebie wydusiłem. Niestety, obecność mikrofonów i kamer powoduje u mnie duży stres i chociaż jestem gadułą z natury, to w takich przypadkach brakuje mi słów. Mam nadzieję, że w eter poszły wszystkie informacje o Filipku jakie chciałem powiedzieć. ? Przedstawiciele PGE przekazali na moje ręce symboliczny czek na 20.000,00 zł dla Filipka, a ja w imieniu #ZałogaFilipka przekazałem pamiątkową koszulkę, taka sama w jakiej biegłem całą trasę. Po wszystkich uroczystościach i opowieściach, napojony i uzupełniony ale i naładowany pozytywnymi emocjami ruszyłem w dalszą drogę. Punkt w Gdańsku był ostatnim dla mnie gdzie musiałem zdążyć na czas, więc resztę trasy miałem już z kompletnym luzem psychicznym. W Stegnej mamy nocleg aż do soboty rano a mamy środę, więc myślę sobie, nie będę katował achillesa i spacerkiem dotrę najpierw na nocleg, a następnego dnia do granicy. Nic bardziej mylnego u biegacza ? Jak tylko poczułem, że nogi dają radę biegnąć zaraz pocisłem do przodu. I tak szybkim biegiem mieszanym z truchtem i marszem dotarłem do końca wyspy Sobieszewskiej, gdzie czekała mnie przeprawa promem. Tuż po przeprawie poszedłem na obiad i spokojnym już krokiem, plażą dotarłem do umówionego miejsca. Przede mną pierwsze spanie dłuższe niż cztery godziny ? co też okazało si bzdurą, bo organizm pełen adrenaliny postawił mnie na nogi zgodnie z jego przyzwyczajeniem. Nic powiedziałem i ruszyłem znów nocą ?
Wiedząc, że gdzieś po drodze mam przekop mierzei trzymałem się drogi bo wiedziałem, że tam będzie most. Do Krynicy Morskiej pozostając raczej na lądzie i drodze twardej przebiegłem w super tempie, to chyba syndrom mety, co pozwoliło mi na odpoczynek i śniadanie z marketu jakich tu nie brakuje a są spod znaku płaza ? .Pozostało 15 km do granicy, kawał drogi a zarazem ostatni kawałeczek trasy. Zdjąłem buty i brzegiem morza, po kolana w wodzie ruszyłem dalej. Cudowne uczucie jakie mi towarzyszyło niosło mnie jak na skrzydłach. Usia z Adamem czekali w Piaskach na plaży na 3 km przed granicą. Dotarłem do nich i odpocząłem. Po rozmowach, wypoczęty ruszyłem do granicy, na której stawiłem się w samo południe. 135 godzin i 551 km w nogach pomyślałem i zapłakałem. Boże dziękuję Ci za zdrowie jakie mam i proszę o szansę dla naszego Filipka powiedziałem. Wzruszenie nie pozwalało mi na filmie uwiecznić całej tej chwili, ale jak się już ogarnąłem to chłopaki z plaży pomogli mi nagrać filmik z zakończenia i pierwszego moczenia się w Bałtyku ? Tak pierwszego!!! Mimo sześciu dni spędzonych przy morzu oprócz nóg, mimo upałów nie wchodziłem do wody z obawy o przeziębienie – rozgrzany organizm, który chroniłem często w cieniu z obawy przed udarem słonecznym, poddany działaniu o wiele zimniejszej wody i do tego osłabiony wysiłkiem, łatwo mógł chwycić infekcję.
Podsumowując, trasa poza kilkoma wyjątkami bardzo monotonna, co miało duży wpływ na to, że uciekałem jak najszybciej dalej, by nie męczyć głowy. Achilles na 90% naciągnięty, bo naderwany powiększałby kontuzję i raczej uniemożliwił zakończenie wyzwania. Dla mnie osobiście było to mega fajne i nowe doświadczenie ale jednak wolę zdecydowanie górskie wyrypy. Oczywiście jak przystało na moje opowiadania, chciałem podziękować. Moje podziękowania kieruję do Filipka, że mogłem z nim przeżyć kolejną zajebistą przygodę i w jakikolwiek sposób przyczynić się przez to do nagłośnienia jego sytuacji i zbiórki. Nie mogę zapominać o mojej cudownej Żonie Usi i Synu Adamie, którzy przemierzyli za mną całe wybrzeże niejednokrotnie kombinują jak to wszystko połączyć i co przygotować ojcu na kolację ? Dziękuję wszystkim partnerom i darczyńcom biegu za wsparcie zbiórki Filipka poprzez https://www.siepomaga.pl/maratonzyciafilipcholewa oraz https://www.siepomaga.pl/filip-sma . Jednocześnie proszę o dalsze wspieranie zbiórki jakimikolwiek kwotami ale również udostępnianiem głównej zbiórki Filipa co podnosi jego ranking. Oczywiście dziękuje Wam wszystkim, którzy byliście ze mną na całej trasie dmuchając mi w plecy i unosząc moje nogi do biegu. Teraz czeka mnie kilka tygodni leczenia i mam nadzieję, ze do końca sierpnia zagoję bóle bo czeka mnie nie lada wyzwanie na BUT Challange a to nie przelewki. ? Pozdrawiam i kieruję się na wywczas ?
P.s.
Najpiękniejsze plaże jakie wg mojej oceny mogę polecić – okolice Dźwirzyna i Mierzei Wiślanej oraz sama Łeba. Natomiast z pełną odpowiedzialnością odradzam okolice Rewy, i potem Trójmiasta, ale to tylko moje odczucia i poglądy. Co do przemyśleń i tego co działo się ze mną podczas biegu – no cóż. Ultra jest kobietą i zmiany nastroju są tutaj nieobce. Od złości i załamania po euforię i to kilka razy dziennie ? Najgorszy był moment dojazdu do fizjo i powrotu na trasę, w głowie tysiące myśli i oczywiście podpowiedzi z głębin typu – zakończ, masz przecież wymówkę, masz kontuzję, nie męcz się, po czym tąpnięcie i bieg dalej. To niesamowite ile człowiek ma myśli w głowie i jak one są od siebie różne. U mnie wygrało dobro naszego Szefa Filipka i cieszę się, że tak się stało.
„Brak wiary powoduje, że ludzie boją się przekraczać swoje granice, a ja uwierzyłem w siebie” Muhammad Ali

``Brak wiary powoduje, że ludzie boją się przekraczać swoje granice, a ja uwierzyłem w siebie``

Muhammad Ali

Brak komentarzy

Skomentuj artykuł