12 wrz FESTIWAL W KRYNICY – BIEG SIEDMIU DOLIN 100KM
Festiwal, to nie mój klimat. Dla mnie bieg ultra wiąże się z samotnością na trasie, wiadomo, nie cały czas ale jednak. Na festiwalu w Krynicy wszędzie były „tłumy”. Ale do biegu, o nim zamierzam pisać, o reszcie w podsumowaniu. Na miejscu byłem w piątek i zaraz udałem się po pakiet. Biuro zawodów sprawnie obsługiwało interesantów i brak było zatorów. Szybkie obejście po expo, obiad i do pokoju pakować się na bieg. Start mamy o 2:00 co daje temperaturowy luksus dla organizmu.
Nie wiem ilu zawodników stanęło na starcie, ale nawet w tym tłumie spotykam kilku dobrych znajomych. Odliczyli nas i wystartowaliśmy na trasę. Pierwszy punk odżywczy mamy na 22 kilometrze więc trzeba troszkę pobiegać przed owocami. Moje nogi lekko się buntują odczuwając jeszcze trudy Janosika przebiegniętego tydzień wcześniej. Ale delikatnym tempem docieram na punkt z bezpiecznym zapasem czasowym. Kontrola czasu i już wiem, że trzeba pocisnąć aby zdążyć na 36 kilometr, gdzie limit to tylko pięć i pół godziny. Zapas czasu jaki udało mi się wytargać z nóg to tylko 35 minut, więc bez zwłoki i zbędnych rozważań ruszam dalej. Fajnie bo tylko ok 10 kilometrów do kolejnego punktu odżywczego, ale niestety nie tak jak teraz w dół tylko większość pod górę. Po około dwóch godzinach dobiegam do punktu przy schronisku na Hali Przechyba. Wita nas tutaj dźwięk muzyki regionalnej i pierwszy punkt, do którego nie mam żadnych uwag, no poza tym, że dalej na punktach brak koli i muszę sobie ją sam kupić. Punkt zorganizowany przez GorceUltraTrail, ludzi, którzy wiedzą czego potrzebuje ultras ?
Zachwyt , zachwytem, ale trzeba ciś dalej, gdyż następny punkt na 66 kilometrze jest obwarowany limitem czasu 12 godzin. Mając trochę zapasu nieśpiesznym krokiem ruszyłem dalej, ale zbiegi same wymuszają przyspieszenie. Na tym odcinku było ich sporo co dało dobrą średnią i na punkt dotarłem z zapasem dwóch godzin, co dobrze rokuje, bo zaczyna się wspinaczka ze stromymi zbiegami na przemian. Z Piwnicznej do Wierchomli Małej dotarłem w nieco ponad dwie godziny co uszczupla mój zapas czasowy, a odczuwam coraz większe zmęczenie. Przede mną Podejście na Wierchomlę małą i zbieg do Szczawnika. Zarówno podejście jak i zbieg dają mocno popalić nogom. Czuję, że może być ciasno, ale to tylko dodało mi wigoru. Przyspieszam, bo na punkt przy Bacówce nad Wierchomlą (88. km) objęty jest limitem 16 godzin.. Wiem, że brzmi to komicznie, ale jak pisałem wcześniej po Janosiku i intensywnym tygodniu w pracy to naprawdę mało czasu. Punkt „zdobywam” z zapasem godziny i dwudziestu minut, a sam punt jako drugi zarąbiście obsługiwany jest mocnym pokrzepieniem na ostatni odcinek biegu. Do mety pozostało ok 12 kilometrów, więc zapas trzech i pół godziny czasu jest mocno bezpieczny. Truchtem, bez spiny przemieszczam się dalej i po raz kolejny spotykam się z Krzyśkiem. Resztę trasy przemierzaliśmy razem. Na ostatnich 2 kilometrach włączył nam się syndrom mety i mocno przyspieszyliśmy. Efektem zapasu sił zgromadzonego w nogach wyprzedzając kilka, może kilkanaście osób wpadamy na metę z czasem 16 godzin i 24 minut wg mojego zegarka. Emocje opadają, oczęta się zamykają, a biegnący się słaniają – tak skwituję tę metę ? Biegłem spokojnie na limit, mając za sobą siedem dni wcześniej 110 na UJ i za siedem dni 132km na BTR. Przy tej perspektywie czas pokonania B7D uważam za satysfakcjonujący.
Podsumowując, bieg sam w sobie i trasę uważam za średnio trudną technicznie i możliwą do pokonanie przez każdego. Oczywiście doświadczenie weryfikuje wszystko na trasie, więc określenie „każdego” dotyczy osób wybieganych po górach ? Trasa mocno biegowa pozwalająca na szybkie zbiegi. Punkty odżywcze – no cóż, o ile wolontariusze robią co mogą, to organizator ich chyba zostawił. Co do ilości owoców i wody, wszystko było w porządku, ale już ilość stolików i miejsce wydawania to porażka. Tak jak pisałem jedynie 45 i 88 kilometr były punktami, gdzie nie wpadaliśmy na siebie sięgając po banana. Jak dla mnie brak koli na punktach do 66 kilometra to troszkę lipa, ale cóż. Sam festiwal traktuję jako mocno komercyjny, nastawiony na ilość startujący a nie na jakość obsługi – kasa, kasa, kasa. Z góry przepraszam tutaj osoby, które nie miały wpływu na to co dostają a na głowach stawały aby nam jakoś pomóc. Chciałem tu podziękować właśnie im, Wolontariuszom za to poświęcenie; mojej żonce za doping i za to, że jest ze mną ? No i Wam biegające Ultrasy a w szczególny sposób Krzychowi za wspólne bieganie – pozdrawiam. Organizatorom dziękuję, że nie umarliśmy z głodu i pragnienia ale polecam ich uwadze na przyszłość inne biegi, jak oni organizują punkty ?
Brak komentarzy