Loader
JAGA-KORA ULTRATRAIL 2019–JK 100
628
post-template-default,single,single-post,postid-628,single-format-standard,bridge-core-1.0.6,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,hide_top_bar_on_mobile_header,qode-content-sidebar-responsive,qode-theme-ver-18.2,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.0.5,vc_responsive

JAGA-KORA ULTRATRAIL 2019–JK 100

Cóż mogę powiedzieć. Trasa jak w to w Beskidzie Niskim, mocno biegowa dla amatora mojego pokroju, lecz niestety warunki na trasie koszmarne. Błoto pod każdą możliwą postacią: topiące, gliniaste, piaszczysto-ziemne i liściaste ? . Ale do biegu.?

O 1:30 w Jaśliskach dostaliśmy sygnał do startu. Wyruszyłem na pierwszy etap (37km) do punktu w Rymanowie Zdroju. Już na pierwszych podbiegach dało się zauważyć, że będzie mokro. Biegłem tempem na zachowanie limitu. Całość tego odcinka, z drobnymi przerwami, to walka o utrzymanie pionu na błocie. Pokuszę się o stwierdzenie, że z biegiem to niewiele miało wspólnego. Ostrzegano nas przed Piotrkiem i słusznie. Zbieg dosyć stromy, zabłocony z wystającymi kamieniami i ta skarpa z prawej strony. Na moje szczęście czas miałem na tyle dobry, że mogłem sobie pozwolić na ostrożność mimo tego, że musiałem się wracać po kije, które zostawiłem jak zatrzymałem się by zdjąć bluzę ? Kurcze, buty chyba mam ciut za duże bo wkładki mi się rolowały na zbiegach i od 30 kilometra postanowiłem biec bez nich by nie dopuścić do bąbli pod palcami i strat czasu na ich poprawianie. Na punkt kontrolny na 37 km (37,57 wg zegarka) wpadam z zapasem niespełna 12 minut (5:48:20). Spoko. Żona z synkiem czekali na mnie by zabrać do hotelu ubłocone i przemoczone ciuchy. Szybka zupa, suche ciuchy i ruszam dalej.

Z Rymanowa biegnę na punkt kontrolny w Moszczańcu. Do pokonania 28km i 5 godzin czasu. Ruszam w trasę lekkim podbiegiem by po ok 1,5 kilometra skręcić na to co już było ? błotko i pod górę. Na moje szczęście ten odcinek miał sporo odcinków biegowych, bez większych utrudnień. Nogi, które już przywykły do warunków, no i widoczność w dzień pozwoliły na zdecydowanie lepsze tempo. Zabójcze dla moich stóp (z racji braku wkładek) asfalty zmuszają mnie do zwolnienia. Punkt odżywczy jest ok 2 km przed kontrolnym, więc szybka kola, uzupełnienie wody i biegnę dalej. Na punkt kontrolny wpadam z zapasem około 40 minut, spokój przed następnym punktem kontrolnym. Na punkcie wrzawa, zawodnicy maratonu przygotowani do startu. Fajna sprawa, przebiegam z kolegą przez punkt niesiony aplauzem maratończyków, którzy kawałek dalej zaczynają nas wyprzedzać.

Kolejny punkt miał być na 87 kilometrze, czyli do pokonania 23km i 4 godziny czasu. Sporo straconych sił na pierwszym etapie daje o sobie znać i tempo spada. Dobiegam na 87km z zapasem 30 minut, ale jakież było moje zdziwienie, jak usłyszałem, że punkt kontrolny jest razem z odżywczym na 93 kilometrze. Asfaltem, bez wkładek w butach gnam ile jeszcze mogę z nóg wycisnąć aby zdążyć w limicie. Udało się, na punkt w Polanach Surowiczych wpadam na styk. Uzupełniam płyny i dawaj pod górkę. Przede mną ostatnie 14 kilometrów, 3,5 godziny czasu – niby luz, ale sił już brakowało na jakiekolwiek przyspieszenie. W tempie żółwia wspinam się pod górę, by troszkę podgonić na zbiegu. Na szczęście słoneczko dodaje humoru i energii. Na ok 5 kilometrów przed metą mijam punkt z wodą, już nie uzupełniam, już nie myślę o wodzie tylko o mecie.

Parę podbiegów i ostatni zbieg w dół, do mety. Niesie mnie już w dół siła ciążenia i myśl, że jeszcze tylko 3 kilometry i koniec. Rozkojarzenie, brak uwagi i koncentracji doprowadza do tego, że ślizgiem na czterech literach uderzam palcami prawej stopy w kamienie pod błotem i dowiedziałem się jak bogatą łaciną dysponuje moja głowa ? . Mam po paznokciu, pomyślałem. Braknie mi czasu. Gdzieś w tyle głowy miałem zakodowany limit 18 godzin, co daje 26minut na trzy kilometry, praktycznie bez prawej stopy. Ale cóż. Teraz się poddać!!! Zaciskam zęby i skacząc na pięcie staram się dobrnąć do mety w limicie. Udało się!!!! Wpadam na metę trzymając synka za rękę (a może to on mnie tam dociągnął te ostatnie 100m) z czasem 17:55:28 i patrząc na zegarek uświadamiam sobie, że limit był do 20:00 a to jest o 30 minut więcej niż mi się wydawało. Ale cóż, mamy to!!!! Ultramaraton Jaga-Kora 105 pokonany!!!!!

Organizacyjnie, bieg przygotowany dobrze. Oznakowanie trasy znakomite, brak miejsc, gdzie można zabłądzić. Punkty odżywcze wyposażone mega dobrze, niczego nie brakowało. Tu w tym miejscu chciałbym gorąco podziękować organizatorom za tę wspaniałą imprezę, za wysiłek jaki włożyli – dzięki. Wolontariuszom, którzy zasługują na wielkie brawa, za oprawę na punktach – mega pozytywni ludzie, dzięki Wam każdy następny odcinek rozpoczynałem z uśmiechem!!!!! Słowa szacunku i podziękowania również dla Was szanowni biegacze. Pozytywnie zakręceni ludzie, bez których takie wydarzenia nie istnieją. Serdecznie dziękuję Wam wszystkim w/w i do zobaczenia na trasie!!!!!!

I na koniec niestety łyżka dziegciu do tej beczki miodu. Nawet jeżeli coś się wysypie, to organizator musi zadbać o to aby nikogo nie skrzywdzić. Moje czasy na pkt kontrolnych z zapasem od 10 do 30 minut, na mecie 35 minut przed czasem, otwieram nieoficjalne wyniki a tam DNF przy moim nazwisku. Powiem tak, na 3 kilometry przed metą naderwałem paznokieć w nodze, wrzeszczałem tak, że chyba na mecie słychać było moją bogatą łacinę. Doczłapałem do mety myśląc, że mam limit 18 godzin na obolałej, krwawiącej stopie. Powiem Wam, ten niesłuszny DNF zabolał mnie bardziej, dlatego proszę, aby osoby odpowiedzialne za zapisywanie wyników uczulać na tym punkcie. Oczywiście, wszystko zostało w expresowym tempie poprawione przez organizatora, ale jednak coś w tyle głowy zostało.

Pozdrawiam i zapraszam do zobaczenia Ultra Jaga-Kora

Tagi:
Brak komentarzy

Skomentuj artykuł