Loader
SALAMANDRA ULTRA TRAIL 2019 – SUT 100
833
post-template-default,single,single-post,postid-833,single-format-standard,bridge-core-1.0.6,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,hide_top_bar_on_mobile_header,qode-content-sidebar-responsive,qode-theme-ver-18.2,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.0.5,vc_responsive

SALAMANDRA ULTRA TRAIL 2019 – SUT 100

Jak zacząć relacje z biegu, który wg mojej oceny, jest chyba najtrudniejszy technicznie w rejonie? Bieg, a raczej mini festiwal miał w swych ramach 4 dystanse: 11km, 25km, 50km i 100km.
Moja skromna osoba zajęła się tym ostatnim i to na nim skupię swoją relację.

Biuro zawodów, start i meta zlokalizowane zostały na terenie zameczku w Dzięgielowie. Kameralna atmosfera i klimatyczne wnętrza wprowadziły delikatny smaczek do mojego nocnego startu. Organizacja zawodów na najwyższym poziomie. Biuro zawodów bez problemowo obsługiwało zawodników. Na odprawie technicznej „wódz zamieszania” przedstawił najważniejsze dla zawodnika sprawy, poinformował nas o śniegu i licznych wyłomach ale przede wszystkim o oznakowaniu trasy, które zasługuje na najwyższą ocenę – brak punktu, gdzie można by było źle pobiegnąć, szacun, szacun, szacun.

22:00 start. Trasa wiedzie nas do punktu Leszna Budzin na 13,5 km. Oznakowanie tak znakomite, że trak w zegarku kompletnie niepotrzebny. I jeszcze te płoty po obu stronach granicy – czułem się troszkę jak zwierz w tunelu ? . Zatankowany na punkcie, wzmocniony, ruszam na drugi etap w stronę Czantorii, przez Małą na Wielką. Tu trochę przeprawy po mokrym śniegu zwalnia tempo biegu. Z Czantorii Wielkiej obejmujemy kierunek na Soszów po trudnym technicznie zbiegu, tym bardziej, że nocą czołówka i cienie robią swoje. Dalej szeroki, delikatny podbieg na Soszów i Stożek Mały, gdzie przy ognisku czekał Pan z wodą. I tu mijamy kolejny punkt kontrolny na trasie. Trzeba się zebrać w sobie i ruszać, bo limity są na miarę moich możliwości, a przede mną atak na Stożek. Mając nadzieję na szybszy zbieg troszkę daję nogą odpocząć, niestety. Zbieg ze Stożka mocno zawolony wyłomami po wichurach i ta szybkość zbiegu była, lekko mówiąc, maran co skutkowało utraceniem całego zapasu czasowego jaki miałem. Dobiegam do pkt Wisła Kozińce prawie na styk.

5:00, człowiek nauczony nocą spać, taki jak ja, zaczyna odczuwać senność i zmęczenie. Ale cóż, szybki posiłek, ciepła kawa, uzupełnienie zapasów i do boju. Przede mną najdłuższy i trudny odcinek do Lipowej. Mokry śnieg, który zaczynał się praktycznie od ostatniej chatki znacznie utrudniał bieganie. Na całej długości grani i ok 1,5km zbiegu prawie ciągle śnieg, a na zbiegu dodatkowo wyłomy. Już prawie ostatnia prosta, czasu coraz mniej, jakiś turysta idzie od dołu, jak się potem okazało wędrował na Baranią, chcąc zrobić dla mnie miejsce rozwalił łydkę na konarach, które przekraczał. Nie mogłem biegnąć. Musiałem się zatrzymać i pomóc mu opatrzyć rozciętą łydkę. (Tutaj mała uwaga chyba do większości turystów. Proszę, zabierajcie ze sobą na wyprawę chociaż podstawowy zestaw pierwszej pomocy. Moja apteczka na szczęście miała na wyposażeniu gazę i bandaż i gostek mógł iść dalej.) Lipowa Ostre i 60km w nogach. Atakuję Skrzyczne. Mordercze wzniesienie daje mocno nogą popalić. Ze względu na pośpiech nie dotankowałem wody i od szczytu do pkt na Salmopolu biegłem na oparach i z wysuszonymi ustami. Koszmar. Na pkt zdążyłem ale opłaciłem to lekkim odcięciem. Musiałem dać organizmowi wody i cukru. 10 minut przerwy za punktem i narodziłem się na nowo.
Trudnym zbiegiem z Salmopolu, przez Trzy Kopce Wiślane kierowałem się wraz z towarzyszami w kierunku ostatniego pkt kontrolnego pod Czantorią. Tutaj razem z Sylwią podpieraliśmy się na duchu i podciągali tempo jeden drugiemu. Dzięki Sylwia ? . na ostatnim zbiegu do pkt puściłem nogi luzem i dotarłem na pkt kilka minut prze koleżanką i kilkanaście przed limitem. Pkt kontrolno-żywieniowy, jak wszystkie zresztą, mega zaopatrzony. Zupa, kawa, owoce, woda, kola i w ogóle, co tu będę wymieniał, ciacha pycha ? . Ekipy na punktach mega pozytywne i zakręcone skierowane na pomoc nam biegnącym. Super i chwała Wam za tę ciężką pracę w tych deszczowych warunkach!!!! Ale do biegu. Piję kawę i patrzę przez krople deszczu zlewające się po moich oczach, na górę, na szczyt, na trasę jaka mnie czeka. Czas ruszać, do boju!!!! Mam 4 godziny czasu i ok 17km do mety.

Czerwony szlak na Czantorię kosztował mnie kilkadziesiąt minut wspinaczki, no biegiem tego nie nazwę ? . Ale jest, mam to, jestem pod wyciągiem. Teraz już ma być lżej i jest. Na swej drodze spotykam niesamowitego człowieka, Mikołaja. Po kilku sekundach rozmowy już wiem, jak wiele nas łączy! Wiara, Bóg i modlitwa jak i ofiarowanie trudów biegu w jakieś intencji to wielce szlachetna cecha. Mikołaj, mam nadzieję, że jeszcze razem pobiegamy ? Rozmowa z nowo poznaną bratnią duszą dodaje mi siły i energii. Biegniemy dalej, każdy swoim tempem. Jest coraz lepiej i pojawia się myśl, kurcze po co ja tak gnam, mam duży zapas czasu!!! Ale coś nie daje mi zwolnić, jak się okazało słusznie!!!! Dobiegam do kamieniołomu i tam wiem już dlaczego ta siła mnie tak pchała. Tutaj kończą się oszczędności czasu, a zaczyna walka ze wspinaczką po błocie i kamieniach na prawie pionowe ścianki. Dwa kroki do przodu, jeden do tyłu. Nie wiem ile tego kamieniołomu było, ale dla mnie to był najdłuższy odcinek całej trasy!!!!! Jak myślałem, że 4 godziny na 17 km to spoko luz i ja pierdziu z palcem w uchu, to ten odcinek zweryfikował moje myślenie. Koniec końców docieram na dół i widzę zamek. Ulga, zadowolenie i duma zaczynają ogarniać mój organizm i ducha. Patrzę na czas – kilkaset metrów do mety a do limitu czasu jeszcze ok 40 minut. Jest, zwycięstwo, dzieciaki 104 km dla Was, na Wasze potrzeby!!!!! Mamy to!!!! Na mecie wita mnie gorąco grono osób z samym Arturem Kulesza trzymającym medal. Tak ten piękny ceramiczny medal.

Podsumowując całość, organizacja biegu na najwyższym poziomie. Nie zgodzę się z nikim, kto twierdzi inaczej. Trasa i limity są wymagające jak na amatora, ale nie są niemożliwe. Polecam gorąco bieg. Salamandra Ultra Trail to przygoda, jaką powinien przeżyć każdy ultras. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że pozostałe dystanse to też mega zabawa, więc i na krótszym dystansie można tutaj spokojnie próbować swoich sił. Polecam gorąco.

Na koniec chciałem podziękować najpierw zawodnikom, bo to oni zbudowali taki klimat tego biegu, że każdy kilometr dał zadowolenie. Wolontariuszom, bo to dzięki nim mieliśmy odrobinę ciepła na trasie. Sędzią i organizatorom bo gdyby nie ich poświęcenie i plan nie było by tego biegu.

Podziękowania dla mojej małżonki za wsparcie duchowe i dla moich synów! To te mje chłopaki zrobiły dla mnie drugą dekorację, aż się łezka zakręciła w oku.
Pozdrawiam Michał

Brak komentarzy

Skomentuj artykuł